Jego dzieciństwo przebiegło
spokojnie, plemię unikało walk, rzadko się przemieszczało, a inne
matki pomagały Milczącej Krowie w opiece nad nim. W wieku 6 lat
otrzymał największy dar plemienia: własnego sokoła. Został
przydzielony na nauki do Orlego Pióra – wodza opiekunów
wszystkich zwierząt plemienia. Orle Pióro gardził Wątłym
Kojotem. Jego zdaniem, człowiek tak wątłej postury nie powinien
należeć do plemienia. Tym bardziej, że była to blada twarz.
Jednak po naciskach ze strony Rady, zgodził się go uczyć. Mijały
lata, a Kojot stawał się coraz lepszy.
Tak jak się często zdarza w życiu,
uczeń starał się przerosnąć mistrza. Ten jednak, tak jak każdy
rozsądny mistrz, postanowił się pozbyć Kojota. Pewnego dnia, pod
pretekstem zwiadu, Orle Pióro zabrał Kojota na pustynię. Gdy
odjechali wystarczająco daleko, Orle Pióro zatrzymał swojego konia
i kazał zrobić do samo Wątłemu Kojotowi. Gdy to zrobił, wódz
ogłuszył go celnym ciosem, przywiązał do pobliskiej skały, po
czym powrócił do obozu, gdzie sprzedał współplemieńcom bajeczkę
o ataku bestii.
Kojota, po pięciu dniach, odnalazła
karawana kupiecka z Federacji, kierując się za wyjątkowo
natarczywym sokołem... Początkowo chcieli zabić chłopaka, jednak
jeden z przewodników zabrał go, twierdząc, że jego przełożony
zawsze chciał mieć indiańskiego niewolnika. I tak zaczęła się
przygoda Kojota w Federacji. Zmieniono mu imię na Lucas i został
podwładnym barona Diego Wallace'a. Nie był gnębiony, ani niszczony
przez przełożonego. Przez długi czas szorował u niego podłogi z
krwi, odkurzał broń, jednak miał wyżywienie, nocleg, skromną
zapłatę i wolne wieczory, by mógł korzystać z uroków
posiadłości Barona... Codziennie jednak, Lucas wymykał się w
góry, by obserwować tamtejszą faunę. Wielkie jaszczury, górskie
lwy, skalne węże... Z każdym dniem był coraz bliżej tych
stworzeń... Porozumiewał się z nimi, leczył ich rany, uczył
którymi ścieżkami chodzą ludzie...
Któregoś dnia, baron zauważył, że
Lucas po skończonej pracy, zamiast wybrać się „na dziewczynki”,
idzie w góry. Wysłał jednego ze swoich zaufanych ludzi, by śledził
Kojota. Sługa zobaczył jak Lucas ujeżdza dzikie Gankory, jak
bierze na ręce młode wilki... W jakiś sposób chłopak, stał się
częścią ekosystemu. Gdy sługa miał już wrócić i zdać
baronowi relację, drogę zastąpił mu ogromny lew górski. Jednym
uderzeniem łapy lew zwalił go z nóg, a ostatnie słowa, które
doszły do uszu ofiary brzmiały: „Charlie... Nie baw się
jedzeniem...”. Lucas zebrał resztki szpiega, zaniósł do barona,
powiedział mu, że to atak lwa górskiego, po czym bez słowa
odszedł.
Baron postanowił sam zbadać sprawę.
Zebrał grupę 10 najemnych hegemończyków i razem z nimi poszedł
za Lucasem. Nasz młody Kojot był jednak na to przygotowany. Stanął
na czele armii zwierząt... Gankory, lwy, wilki, niedźwiedzie... To
była trudna walka. Lucas ujeżdzał największego z Gankorów –
Wartouch'a. Obie strony poniosły ciężkie straty. Na koniec, jako
jedyni na polu bitwy pozostał Kojot i jego wierzchowiec. Lucas
wyszedł z walki uboższy o dwa palce lewej dłoni i z wielką raną
postrzałową w łydce. Gdzieś nad polem bitwy krążył jeszcze
sokół, któremu Lucas zabronił się zniżać. Baron na pewno
zginął, chociaż trudno było identyfikować zwłoki.
Po tym wydarzeniu Lucas opuścił góry
trzymając na ramieniu wiernego sokoła i utrzymując się na
grzbiecie zaufanego Gankora..."
Fajna bajeczka? Znalazłem w tomiku dla dzieci z Federacji Apallachów. Ludzie chcą wierzyć w takie rzeczy...
Fajna bajeczka? Znalazłem w tomiku dla dzieci z Federacji Apallachów. Ludzie chcą wierzyć w takie rzeczy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz